Warsaw – London– Canterbury – Pilgrims… Wiedziałam, że na tym odcinku nic nie może stanąć mi na przeszkodzie lub powstrzymać. Żadne czarnowidztwo nie wchodziło w rachubę. Po raz kolejny życie udowodniło, że warto nie tylko marzyć, ale również próbować.
Dwa wyczekiwane tygodnie „wyłącznie po angielsku” w jednym z najlepszych ośrodków szkoleniowych w Wielkiej Brytanii, w mieście, które z samej nazwy jest żywą historią i literaturą (angliści, oczywiście, uśmiechną się na wspomnienie bawdy Canterbury TalesI by Geoffrey Chaucer.) w moim przypadku rozpoczęły się 19 lipca.
Pilgrims w osobie dyrektora Jimiego Wrighta powitało nas zapowiedzią: „ Proszę czuć się jak w Spa i relaksować się. Gdyby pojawiły się pytania, proszę pytać, gdyż my tu jesteśmy dla was, i dalej stosować się do zasady – relax, ask and relax. Musze przyznać, że zasada znakomicie się sprawdziła i wszyscy uczestnicy dwutygodniowych szkoleń starannie jej przestrzegali.
Anglia powitała nas niestereotypowo. Łamiąc wszelkie mity o zmienności oraz nieprzewidywalności angielskiej pogody, przez całe dwa tygodnie słońce świeciło z uporem maniaka, a temperatura nie spadała poniżej 25C. Zaczęłam podejrzewać, że pogoda posiada typowo angielskie poczucie humoru, ironicznie udowadniając nam, że należy osobiście weryfikować wszelkie spekulacje na jej temat. Narzekań lub utyskiwań z tego powodu nie było w ogóle. Wszyscy z przyjemnością wykorzystali ten niesamowity pogodowy przypadek, by w pełni zanurzyć się w atmosferze Anglii, zwiedzić i poznać jak największą ilość miejsc, z Londynem włącznie i doświadczyć wszelkich aspektów życia codziennego Anglików.
Sentymentalnie stwierdzę, że ostatniego dnia kursu, gdy niebo zaciągnęło się chmurami, a wieczorem podczas teatralnego przedstawienia, nota bene odbywającego się na zewnątrz, pogoda uraczyła nas przelotnym deszczem, potraktowaliśmy go jako łzy z powodu zbliżającego się rozstania.
Zródło: archiwum prywatne Swietłany Gorosz
Nie chciałabym, żeby ktoś nieopatrznie uznał, że dwa tygodnie upłynęły nam wyłącznie na zwiedzaniu i jeżdżeniu po Anglii czy chodzeniu do teatrów. Zdecydowanie nie. Plan szkoleń był bardzo intensywny i wymagający. Od godziny 9 rano do 15.30 trwały warsztaty i zajęcia poświęcone tematyce wybranego kursu w grupach. W moim przypadku kurs „Teaching advanced students” zawierał zarówno zagadnienia związane z metodyką nauczania, jak i elementy mające na celu podniesienie własnego poziomu językowego słuchaczy. W celu osiągnięcia jak najlepszych wyników zastosowano formułę według której oprócz opiekuna grupy warsztaty prowadzili inni lektorzy, których mogliśmy wybierać ze względu na nasze zainteresowania oraz potrzeby.
Po południu odbywały się dotykowe półtoragodzinne sesje dla chętnych, jedna o 16.30, a druga o 20.00. Zakres tematyczny sesji popołudniowych był bardzo szeroki, od kulturoznawstwa i dramy po umiejętności interpersonalne. Dawało to szansę zapoznać się z szerokim wachlarzem umiejętności, nie związanych bezpośrednio z wybranym kursem, oraz spotkać nauczycieli z innych grup, wymienić się doświadczeniami i nauczyć się nowych, fascynujących rzeczy.
Niesamowitym wsparciem podczas mojego pobytu stała się dla mnie moja grupa. Ekipa prawdziwie europejska, która z przyjemnością współpracowała i wymieniała się doświadczeniem i pomysłami, ale również przez swoje profesjonalne zaangażowanie stawiała wysokie wymagania lektorom i w sposób nadzwyczajny podnosiła poziom warsztatów. Spotkanie tych niezwykłych pedagogów było tym przysłowiowym „paliwem”, które daje ci natchnienie i zmusza do szukania nowych inspiracji i rozwiązań.
Niektóre z pomysłów, które przywiozłam z Anglii, już zostały przeze mnie wykorzystane na zajęciach i z satysfakcją muszę przyznać, że sprawdziły się doskonale. Nie zamierzam poprzestać na tym, gdyż lista rzeczy, które chcę wykorzystać podczas zajęć, jest naprawdę długa. Wspomnienia z pobytu sprawiają natomiast, że uśmiech natychmiast pojawia się na mojej twarzy, a opowieści o Anglii, którymi będę raczyć moich studentów staną się bardziej barwne.
To były dwa tygodnie, które chce się przeżyć jeszcze raz.
Swietłana Gorosz